W dniach 23-25 października 2009 odbył  się rowerowy wypad połączony ze zdobywaniem kolejnych stopni niezbędnych do Certyfikatu na Hardkora. Poniżej relacja Koli z tej zapierającej dech w piersiach wyprawy.

 

Dzień I:

Smętne miny, morale niskie jak temperatura powietrza, nawet żarty nie pomagają a my pakujemy rowery na samochody i do samochodów i jazda. Z pętli na Kunickiego wyjeżdżamy o godz. 10.30 w składzie: Karola, Arek, Bart, Guzi, Holden, Kola, Szymek_sq i pędzimy w kierunku Płonki. Na miejsce docieramy w samo południe, wypakowujemy graty, składamy rowery, rozpalamy kominek i o 14 już dosiadamy nasze rowery, na szczęście deszcz został w Lublinie z mięczakami. Trasę miał opracowaną Kola ale jak tylko towarzystwo zobaczyło zbiornik wodny w Nieliszu to zaczęło kombinować. Pierwsza modyfikacja trasy to próba objechania zalewu. Skończyło się na dydłaniu po kamieniach ku zdziwieniu okolicznych wędkarzy, którzy tłumaczyli nam Hardkorom, że szosą lepiej. W pewnym momencie skończyliśmy tę nierówną walkę i dostaliśmy się na szosę prowadzącą do Szczebrzeszyna. Po kilku km jazdy po trzepackim asfalcie naszym oczom ukazał się las, niektórzy również zwrócili uwagę na okoliczne laski. I tu okazało się kolejny raz że Kola niepotrzebnie opracował trasę, że towarzystwo ma gdzieś plany i pętle, że towarzystwo woli przedzierać się przez knieje niźli dostojnie jechać zaplanowaną pętlą. W trakcie przedzierania się przez las, tachania rowerów przez powalone drzewa, pokonywania błotnych kałuż o głębokości pół koła na jednym z postojów odśpiewano 100 lat szacownemu jubilatowi Szymonowi Hardkorowi, który tego dnia obchodził... rocznicę przyjścia na świat. Po kilku godzinach spędzonych w lasach i polach skierowaliśmy się w kierunku kwatery celem zorganizowania przyjęcia. Droga powrotna nie dla wszystkich była szczęśliwa – Tarzan złapał gumę, nie chciało mu się jej łatać i ostanie kilka km pokonał biegiem, bo robiło się coraz ciemniej.

Dystans bidny, średnia bidna, teren wymagający

Dzień II

Po ciężkiej nocy spędzonej z Chrapkorami nastąpił ciężki poranek. Za oknem pochmurno, ale na szczęście nie pada, smarujemy przemoczone napędy jemy syte śniadanie, żegnamy Arka i Jarka, którzy nie wytrzymali psychicznie i udali się do domu (wariatów) i o 12.40 jesteśmy znowu w trasie.  Tym razem zamierzamy spenetrować lasy wokół Płonki czytaj po raz kolejny mapy Koli można sobie w buty wsadzić  bo Hardkorom nikt trasy nie będzie dyktował.  Po przyjemnej żwirowce (w prawo za remizją jakby jaki mieszczuch nie wiedzioł wjeżdżamy do lasu (Płonka Poleśna) i tu zaczyna się jatka. Okazuje się, że Hardkorom niepotrzebne są drogi ani szlaki, że szlak jest tam gdzie Hardkora rower. I znowu powtórka z rozrywki – slalomy między drzewami, noszenie rowerów przez chaszcze. Wydawało się, że w lesie było ciężko, ale to co na nas czekało w polu nie da się opisać. Glina w połączeniu ze słomą blokowała koła na tyle skutecznie, że przestawały się obracać. Oczyszczanie okraszone bluzgami pomagało na kolejnych kilka metrów trasy, by czynności powtarzać kolejny raz – co pokazuje filmik.

Kiedy jakoś wydostaliśmy się  na szosę w Bzowcu przejeżdżając komuś przez podwórko Bart prawie całował asfalt. Asfaltowa sielanka trwała jakieś 10 km i znowu masakra, bo jubilatowi się nie odmawia i wjeżdża za nim w dzikie pola. I znowu bluzgi, czyszczenie kół. Każdy rower oklejony błotem był na tyle ciężki, że nawet jeden silny Tarzan nie potrafił go ze złości rzucić dalej niż 0,5 m. O szczęście niepojęte… znowu asfalt, lekki deszczyk i tylko 6 km do domu. Wieczornych atrakcji dostarczyli: Szymek i jego spaghetti, Adamek i Gołota, grill i chmielowy isostar.

Dystans trzepacki, średnia emerycka, teren makabrycznie ciężki

Dzień III

Chrapkory znowu dały popalić, budzimy się z trudem o 11.00 i to z czasem zimowym J. Śniadanie jemy przy teledyskach disco polo, smarujemy napędy i o 13 ruszamy znowu w błoto. Z braku czasu jadymy znowu do Nieliskich lasów. Tym razem eksplorujemy je dokładniej, czyli znowu offroad i szlaki mamy za nic. Przed zmierzchem lądujemy w domu z zakupami, z których Szymon Chrapkor Kuchta przygotowywuje wypasiony posiłek i impreza chyli się niestety ku końcowi. Pakujemy brudne ubłocone łachy, czyściutkie rowery i o 19.00 ruszamy w kierunku Lublina.

Dystans mizerny, średnia jak u przedszkolaka na Reksiu, teren do turystyki pieszej, a nie rowerowej. 

Reasumując:
Każdy plan można zmienić, każdy szlak trafia szlag, opony z błotem mają grubość 4.0, kartonowy błotnik daje radę a płoneckie błoto poczeka do pierwszych przymrozków i znowu nas powita..

To jeszcze bonus – kilka cytatów do konkursu o srebrne usta Prezesa:
„…ja osobiście jestem za tym, żeby trasa była nieprzejezdna, to byśmy tu mogli zostać…”
„…jesteście ch.. nie Hardkory..”
„…ja to lubię w Szymku, że śmieje się z niczego…”
„…a gdzie Karton? – już jedzie…”
„…nareszcie śpimy wszyscy razem…”

Fotki w galerii.